Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łała ludzi, a że głowy zawracała całéj służbie dworskiéj, rezydentom, gościom, a mir miała u swoich panien, dokazała zawsze co chciała. Szpieg to był w istocie zręczny, ale na rachunek swojéj własnéj ciekawości. Tylko jeżeli z tych wiadomostek mogła co i dla swéj kochanéj pani przynieść, chętnie się tém z nią dzieliła. Miłości téj wszakże dla Maryi nie okazywała przy ludziach, nie odzywała się z nią, owszem, gdy była mowa o pani podżartowywała sobie, dla tego, ażeby pokryć lepiéj służbę swą dla niéj. Nikt się téż nie domyślał uczuć jéj dla biednéj niewolnicy. Basia po cichu tryumfowała. Wypadki tych dwóch dni zaszłe w karczmie, we dworze, na pasiece, nawet coś z historyi Weldera, pozbierała jak najstaranniéj Basia i czekała tylko, aby się wszyscy pospali, postanowiwszy pójść z niemi do pani. Wczasie rozmowy Wita z żoną, Basia stała podedrzwiami, a słuchając po troszę, po troszę się domyślając, złożonemi w pięści rękami groziła zdala nieznośnemu tyranowi. Gdy wyszedł, musiała jeszcze poczekać chwilę, ażby się dziecię uśpiło... a gdy w pokoju cisza już panowała, nadzwyczaj ostrożnie wcisnęła się do pani. Mówiliśmy już, iż nie miała u niéj wiary. Marya modliła się jeszcze, dziewczę skinęło, ażeby zbliżyć się i pomówić mogło. Bez ufności obronić się jednak nie potrafiła pokusie chwilowéj rozmowy, która choć pozór litościwy miała. Złożyła więc książkę i zbliżyła się do Basi.
— Niech no pani siada, a ja przy kolanach przy-