Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chadzał się po pokoju, zbliżał do łóżeczka dziecka, które ciągle oczy miało rączkami przysłonięte. Nie wiedział jak rozpocząć pytania dalsze.
— Złodzieja wczoraj przy dybano pod oknem — mruknął — jest prawdopodobném bardzo, że ulubieniec pana Piotra i waćpani, Panas pasiecznik, był ze zbójami w zmowie, bo dziś pono uszedł. Cały to taki dwór stary, wszyscy faworyci wasi... Któż wié? gotowi może na życie moje nastawać, bo wiem, że jak waćpani mnie nienawidzisz, tak nie cierpią wszyscy, którym wygodniéj było przy nieładzie i ruinie za Piotra. Ale ja te szajki, te spiski, to mrowie paskudne wyśledzę i wytępię.
Marya podniosła oczy na mówiącego, zdziwiona, przemogła wstręt i odezwała sie:
— Panas jest najpoczciwszy z ludzi, to nie może być...
— Przecież zbiegł! Czapka na złodzieju zagorzała... począł się śmiać pan Wit. Czegoż by uciekał, gdyby na sumieniu coś nie miał? Kręcą się tu jacyś ludzie podejrzani nieustannie koło dworu... któż wié, może to posłance miłościwéj pani i jéj posługacza? Lecz nie życzyłbym wcale w żadne pokątne robótki się wdawać, bo by to na złe wyszło...
— Ja? w pokątne roboty? słudzy moi? — zawołała jakby oburzona Marya, podnosząc się z krzesła. Waćpan mi to śmiesz mówić? Kiedyżeś mógł mnie poszlakować na podobnéj sprawie? Moje życie jasne i ja się z niczém taić nie potrzebuję.