Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśliła się panna Salomea, która od tańca do niego przybiegła.
— Pan rotmistrz mówi zawsze, żem ja jego bogini, a opuszcza mnie i samą zostawia! — szepnęła, śmiejąc się — ja się będę gniewała. Ej! ej!
— Moja śliczna bogini! — rzekł z przymuszonym pół-uśmiechem Wit — w istocie jesteś boginią, alem ja prosty śmiertelnik i mnie nieszczęśliwego różne spotykają przygody, szczególniéj tu w domu.
Salusia zrozumiała od pół słowa.
— Cóż, pani rotmistrzowa chora?
— Grymasi — rzekł Wit — ale jéj trzeba dać pokój, aby ona nam pokój dała.
— Mam ją na sumieniu — westchnęła Salusia.
— Ja ją już wezmę na moje — odparł Wit. — Krzywdać się jéj nie dzieje; bo trudno kochać próchno, kiedy człek patrzy na kwiatki.
Salusia się uśmiechnęła.
— Ot, poszlibyśmy w taniec, tobyś pan swéj biedy zapomniał — szepnęła.
— Nie mogę — odparł gospodarz — w domu trzeba miéć oko na wszystko. Lepiéj tak, zostańmy jako zmęczeni, od tańca wolni, na pogadance przyjemnéj. A ot i wieczerza gotowa, więc ja bogini podam rękę.
W istocie drzwi się otwierały do jadalni, i rotmistrz poprowadził przodem rumianą boginię, którą razem z siostrami, uczciwszy jeszcze nazwiskiem trzech Gracyj, usadowił za stołem razem, na pierw-