Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

usta się miłością do niéj uśmiechały i wracały na pobożną księgę, którą trzymając na kolanach, czytała. Czasem przerwała modlitwę zadumana głęboko i niby łza zatoczyła się w oku, aż ją znów osuszyła modlitwa.
Dziecię spało z rączką białą pod głową, twarzą zwrócone ku matce, różowe całe, jakby bieganiem znużone, z usty pół otwartemi, przez które perłowe świeciły ząbki. Do koła głowy rozsypane włosy jasne uścielały poduszkę. Druga dłoń maluchna cisnęła jeszcze drobny różańczyk z wonnych paciorek wschodnich, na którym snać skończyła wieczorną modlitwę. Spała dziecina szczęśliwa, nie czując, że po nad nią macierzyńska miłość we łzę się skrysztalić musiała bólem wielkim, a serce matki wołało do Boga: Weź, Panie, moje szczęście, i dolę, i życie, a pobłogosław dziecinie! Weź, Panie, bogactwa jéj i moje, a daj jéj cnotę. Weź, Panie, na ofiarę wreszcie wolę moją i błaganie moje, a niech się stanie Twoja święta... na wieki!
Domawiała tych słów, gdy wpośród ciszy nocnéj, głuchéj, milczącéj, nagle pode dworem dało się słyszeć wołanie i stąpanie, i szybki chód, bieg, kroki, potém krzyki. Przelękła pobiegła do okna. W ciemnościach nocnych nic widać nie było, migały w pośród drzew jakieś cienie, hałas się wzmagał. Przez szyby słychać było:
— Złodziéj! łapaj! złodziéj...
Instynktem pobiegła matka i przyklękła przy łó-