Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobieta rzuciła się ku łóżeczku Urszuli i objęła je rękami.
— W drogę, ponuro wołał Wit, natychmiast w drogę, lub... za nic nie ręczę, nawet za życie wasze. Jeśli krzyknie kto, jeśli będzie opór...
Marya straciła odwagę i wolę nowéj obrony, otuliła Urszulkę, i rozbudzoną na pół, płaczącą, w milczeniu poczęła posuwać przed sobą; Wit szedł z tyłu i naglił na schody. Obejrzawszy się Marya, w ręku jego postrzegła pistolet, nie bała się śmierci dla siebie, ale cóżby się z dziecięciem stało? Szła więc jak na stracenie.
Stoczek złośliwie uśmiechniętéj Madame Siegfried przyświecał temu pochodowi przez ciemne korytarze pałacyku. Wysunęli się tylnemi jego drzwiami w ogród, a że Wit znał dosyć dobrze rozporządzenie dworu, śmiało, podawszy rękę Maryi, posunął się z nią jedną z ulic w kierunku stajni. Tu zatamowała mu wprawdzie drogę na chwilę furta zamknięta, ale troskliwa ochmistrzyni wysłała kobietę z kluczem, aby wypuściła rotmistrza. Z dziedzińca łatwo już było przejść na gościniec, gdzie stały konie i drzémiący ludzie. Jedno słowo pana rozbudziło ich wszystkich. Marya siedziała w powozie, Wit stanął na stopniu i konie ruszyły, co mogły wyrwać, wielkim traktem ku stolicy.