Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dokądże?
— A no, do Borszczówki, gdzie moje spodziewam się znaleźć i kędym żonę zostawił.
— Jaką żonę! zawołał starzec ze zgrozą, toż nie jest żona twoja.
— A, zobaczymy jeszcze, opryskliwie rzekł rotmistrz, ja jegomości o konie proszę, a jeśli trzeba zapłacę, ot, o co idzie.
Ksiądz się oburzył i odstąpił.
— Człowiecze — zawołał z gniewem pobożnym, upamiętaj że się?! stoisz przed kapłanem, w którego ręce złożyłeś przysięgę.
— Toć rzecz mojego sumienia, dodał nieco zmieszany Wit.
Oba stali naprzeciw siebie milczący jakiś czas, gdyż ksiądz zbladły nie wiedział już jak doń przemówić. Teraz dopiero widział, iż omylił się na człowieku, że świętokradzca z sakramentu uczynić mógł sobie tylko środek ocalenia życia, nie myśląc o jego poprawie. Ksiądz Kromowicz nadto jednak był panem siebie, by jawnie okazał ból, który uczuł. Mogłoż co poskutkować na człowieka, który wyszedł z takiéj próby niepoprawionym, nieskruszonym?
Lekko skłoniwszy głową przed rotmistrzem, nieprosząc go za sobą, proboszcz wszedł w nizkie drzwi swego domku i zniknął. Nie tak się jednak było łatwo od natręta uwolnić, Wit bowiem w ślad za nim poszedł.
— Księże proboszczu, odezwał się, rzucając