Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzisz pani, rzekł głośno, gotowem jéj służyć, nie ma wątpliwości, ale jak? Otrzymałem od rotmistrza polecenie strzeżenia jéj, pani żądasz, bym ją uwolnił, to być nie może!
— Nie wydawaj pan tylko jemu, dopóki się sprawa nie wyjaśni, obroń mnie, zostanę tu. Jeśli nie chcesz wypuścić, będę czekała, aż rodzina, prawo zresztą sumienie pańskie rozwiąże.
Ażeby zrozumiéć jak przyjemném dla Szwalbińskiego było to żądanie Maryi, należy sobie przypomniéć jego osamotnienie, znudzenie, dawne do intryg nawyknienie i rozbudzenie uczucia czci rycerskiéj dla niewiast.
Szwalbińskiemu na tę myśl samą, że takiéj ślicznéj nieszczęśliwéj stanie się obrońcą, serce żywiéj biło, nie czuł podagry, uśmiechał się do siebie.
Wiedział on bardzo dobrze, iż nie mały ciężar brał na ramiona, lecz dla starego próżniaka wynagradzał się on sowicie samą przytomnością pięknéj, a zajmującéj wdowy, pod dachem Szwalbburga. Podniósł rękę i z zamachem uderzył dłonią o poręcz.
— Niech tak będzie! zawołał, na miłego Boga stanąć w obronie uciśniętéj niewinności — rycerskim obowiązkiem. Pani pozostaniesz u mnie, aż się zawikłana sprawa rozwiąże. Gdy rotmistrz przybędzie, stanę na czele moich ludzi, oświadczając mu, iż się z nią widziéć, ani ją uwieść nie będzie mógł, póki własna wola pani i wyrok nie nastąpi.
Prawa gościnności — święte.