Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się naprężę i porozrywam. Uwolnisz mnie od śmierci, a jego od występku, księże.
Starzec drżał.
— Jam tu nie przyszedł wiązać ani rozwiązywać, alem ze słowem pociechy wiecznéj i łaski przybiegł do umierającego.
— Ale mi życie ocalić możesz.
— Abyś je użył na nową zbrodnię, rzekł kapłan, nie, tego ja uczynić nie mogę!
— Daj mi krzyż! daj krzyż! ja ci przysięgnę na wszystko święte, że ujdę, że zamknę się w klasztorze, że spełnię, co powiesz, wołał Wit.
Kapłan się zawahał.
— Cóż w téj chwili warta twoja przysięga, gdyś złamał daną Bogu na chrzcie, rzekł powoli, pojednaj się z Panem.
Niecierpliwie Wit rzucił oczyma.
— Zbliż się, spowiadani się, rzekł stłumionym głosem, oczyszczę sumienie, złożę przysięgę, uczynię co chcesz.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zapukano do drzwi w pół godziny. Ksiądz sam odryglował je, wszedł krokiem powolnym Piotr i rzucił najprzód oczyma na to miejsce, w którem Wita zostawił, krzyknął i przerażony ręce załamał.
Około łóżka leżały poplątane sznury, okno było wysadzone, więzień uszedł.
— Ojcze! coście uczynili! zawołał, coście uczynili?