Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ców. Kulesz i pan Piotr dobrze zbrojni, co konie mogły wydołać, puścili się ku wielkiemu gościńcowi prowadzącemu do Warszawy. Nie ulegało wątpliwości, iż nim zmuszony był Wit uchodzić, ale miał przed sobą cały dzień jeden prawie zyskany. Rachowano, iż ciężki powóz przy zwykłych popasach i noclegach, choćby z największym pośpiechem nie o wiele mógł wyprzedzić goniących. Droga właśnie w tę stronę kierowała się mimo Rachowa ku stolicy. Z południa Piotr i jego towarzysze dosięgli traktu i przy pierwszéj gospodzie stanęli rozpytywać o powóz i dwór rotmistrza.
Gospodarz wybiegł bardzo usłużnie i gadatliwie rozpowiadając, iż karoca z Bożéj Woli, wraz z wozami, które ją dopędziły, dworem i ludźmi, nocowała właśnie u niego, ale jeszcze przed świtem ruszyła, że pani nawet nie wysiadała z powozu, ludzie całą noc straż odprawiali, a sam pan na chwilę nie spoczął.
Pomimo że konie zmęczone już były, a dzień skwarny, nie czas był odpoczywać, ruszono daléj wyciągniętego kłusa, spodziewając się doścignąć karocę na popasie.
To się wszakże nie powiodło, nie pytając bowiem jechano, aby czasu nie tracić, tym samym gościńcem, a gdy karczmy dopadli ścigający, okazało się, iż ślad zgubili, bo tu powozów wcale nie widziano. Potrzeba było zawracać nazad, a co gorzéj pytać i śledzić, którędy rotmistrz uchodził. Znać tknęło go