Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale cóż za konieczność nas ztąd wypędza? zapytała Marya; — to nagłe postanowienie daje mi do myślenia — jakiż mus każe Bożę Wolę opuszczać — ja nie rozumiem, a wszystkiego się lękam.
— Więc tak dla niéj straszny jestem?
Kobieta zmilczała, tuliła, starając się ukoić płaczącą Urszulkę, któréj łkanie dziecięce słychać było. Wit chmurny, rzucał się po pokoju, spoglądając to na łoże, to na drzwi, które na jednéj zawiasie wisząc, świadczyły o popełnionym przed chwilą gwałcie.
— Daję waćpani pół godziny do namysłu, rzekł stanowczo; — proszę dobrze rozważyć następstwa, jeżeli nie zechcesz pani jechać dobrowolnie, zmuszę ją do podróży. Ludzie zaniosą do powozu. — Powiedziałem, od tego nie ustąpię.
To rzekłszy, wyszedł szybko, poruszony widocznie i chmurny, kazał ludziom pakować i zaprzęgać natychmiast, jakby go co z pod tego dachu gnało i pędziło. Pod pozorem pomocy przy powozach i koniach, ludzi się téż gromada zebrała w dziedzińcu i koło ganku. Z garderoby puszczono wieść, iż pan zmuszał żonę do wyjazdu, na który ona przystać nie chciała. Ciekawa ciżba, chcąc być świadkiem sceny, jaka się zdawała przygotowywać, napełniała wszystkie kąty, przy stajniach, dworze, oficynach, kto tylko mógł, biegł panią zobaczyć i zagniewanego rotmistrza.
Z ganku widać było na okół za każdym węgłem kupę głów i oczów błyszczących. Rotmistrz