Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzwi żony, któréj wcale o wyjeździe oznajmywać wprzódy nie kazał.
Na pierwsze zapukanie natarczywe do drzwi, żaden głos nie odpowiedział, gdy się powtórzyło, zapłakała przestraszona Urszulka.
— Mościa pani — zakrzyczał, głos podnosząc Wit — proszę się natychmiast wybierać w drogę. — Jedziemy.
Nie było na to odpowiedzi. Wit powtórzył raz jeszcze i wstrząsnął drzwiami tak, że je z zawias wysadziwszy, wszedł. Matka i dziecię siedziały na jedném łóżku, przelękłe, struchlałe.
— Słyszałaś waćpani, com mówił — wyjeżdżamy natychmiast, powozy stoją przed gankiem.
— Ja się ztąd krokiem nie ruszę — odpowiedziała spokojnie Marya — jeśli waćpan chcesz, jedź — ja, zostaję.
— Ja waćpani zostawić nie mogę.
— A ja wyjechać nie chcę!
— Nie chcę? szydersko powtórzył Wit — co to jest nie chcę? Ja tego wyrazu nie znam i nie rozumiem, rozkazuję — jedziemy. Użyję siły, jeśli będzie potrzeba — ale jechać waćpani musisz.
Na te słowa odpowiedzi nie było, Marya spuściła oczy, przycisnęła dziecię do siebie i cała wtuliła się w kątek łoża.
— Chcesz więc waćpani spektakl z siebie uczynić dworowi i ludziom, chcesz mnie wystawić na niechęć i szyderstwo, a sobie litość pozyskać! Wszakże