Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znaki życia, przywiązanego do konia, uwieźli z sobą. Tak dostałem się do Krymu i tu spętany, zesłabły, posługiwałem tatarskim panom jako prosty wyrobnik. Gdy mi zdrowie powróciło, a właściciel obradował, że drożéj spieniężyć mnie może w Stambule niż w Krymie, odesłano mnie z innemi do Konstantynopola. Jakoż nabył mnie jeden z paszów i do uprawy ogrodu używał, po jego zaś śmierci dziedzice sprzedali na galery, gdzie przykuty znowu, robiłem wiosłem, sądząc, że umrę z niém w dłoni. Choroba zmusiła Turków wyrzucić mnie na ląd i do lżejszéj użyć pracy; stanąłem znowu na targowicy ludzkiéj, czekając nowego pana. Byłem tani, ale zbolały i słaby — nikt mnie nie chciał. Naostatek ubogi człek jakiś kupił za mały grosz, bym mu przy ogrodzie pomagał. Było nas kilku niewolnika. Szczęściem dla mnie znalazł się Serb, jak ja pochwycony i zaprzedany, który znał lepiéj kraj, język, obyczaj i powziął myśl ucieczki, do któréj mnie za towarzysza namawiał. Długo wydawało mi się to takiém niepodobieństwem, iżem sobie mówić o tém nie dał. Potem przyszła tęsknica sroga za krajem, a obrzydzenie życia takie, iż śmierć i niebezpieczeństwo wcale nie odstraszyły. Puściliśmy się więc oba, opatrzywszy w co było potrzeba, na tę nieszczęsną ucieczkę, nocami wlokąc się, głodni, dniami kryjąc po wąwozach, złobach i lasach. Gdyby nie język turecki Serba i nadzwyczajna jego przebiegłość, gdyby nie to, że niewola głód, chłód, i nędzę wszelką znosić nas nauczyła, gdyby nie oso-