Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopców miał odwieźć do miasta i ze swymi umieścić. Właśnie pora po temu nadchodziła.
Chcąc się ze swoimi dwoma już ze szkół na wakacye przybyłymi popisać, Hołłowicz mrugnął na żonę, która zawahawszy się wyszła.
W istocie nie łatwo ich było tak na prędce odszukać, matka domyślała się, iż młodszy musiał siedzieć w grochu, starszy zaś mógł z fuzyjką pójść do lasu, a tam go, jak wiatru w polu, jak igły w stogu siana — odszukać nie było łatwo.
Oprócz tego, aby się przed proboszczem stawić mogli, i około czupryn i odzieży trzeba było radzić.
Młodszy na wsi, dla oszczędności chadzał bez butów, starszy miał łataną na lato katankę.
Zakłopotana matka wyszła, lecz szczęśliwiej się stało, niż się spodziewała: starszy, wróciwszy z lasu spał na sianie w szopce, — młodszy był niedalej niż w agreście za dworkiem. Obu wnet umyto, uczesano, przyodziano i dobrze im poleciwszy, jak dobrodzieja w rękę mają całować — wprowadzono do izby.
Starszy Hieronimek był jak tyczka od chmielu cienki, wyrosły, chudy, z twarzą długą, wyglądał głupowato, ale swawolnik był i psotnik na całą szkołę pierwszy choć pozornie trzech niby zliczyć nie umiał. Młodszy pucołowaty, faworyt matki, obżartuch, leniwy, nie wiele miał intelligencyi, ale gdy do ogórków i grochu trafić trzeba było, instynkt przedziwny. Oczy miał piwne i kose.
Stawiono obu przed proboszczem, który kilka im zadał pytań, aby też mieć wyobrażenie, jak ich tam uczono. Młodszy posłyszawszy zadane pytanie, otworzył usta, spojrzał na matkę, potem na ojca, oczy spuścił i zmilkł.
Słowa z niego dobyć nie było sposobu. Matka go tłómaczyła, że był lękliwy. Starszy, gdy kolej nań przyszła, począł się krztusić, jakby miał już coś powiedzieć, odchrząknął, nogą dwa razy tupnął, poprawił kołnierz od koszuli, chrząknął jeszcze raz, powtórzył pytanie, przekręcając je i z pomocą litującego się