Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka, krupy, trochę okrasy, słonina i starczyło, teraz i masła chcą, i w krupach wybredni, i sadłoby się im zdało, i suszenina na post, i grzyby, — i nie wiem tam już co, choć dzieci tego nie widzą!!! Odemnie nawet ogórki kwaszone wzięli! Ale czego człek nie zrobi dla dzieci!
Słuchał proboszcz myśląc, zkąd to wszystko było wziąć, a i pieniądze w dodatku za naukę.
— A to ich dwóch jeszcze! westchnął zakłopotany.
Hołłowiczowi żal się go zrobiło.
— Że dwóch to nie ma nic — rzekł — za dwóch zawsze mniej się da razem, jedno przy drugiem, mniej niż od jednego wymagają.
Poszli tedy do szczegółów, ile mąki, krup ile, jaka okrasa. Nadeszła Hołłowiczowa z kawą i wtrąciła się do rozmowy, upewniając dobrodzieja, że mąż jej to wszystko ułatwi jak najlepiej. Oboje mieli tę myśl, że proboszczowskich synowców umieszczając na tej samej stancyi co własnych synów, coś się im też okroićby musiało. Jedno przy drugiem. Nie miał tego na sumieniu dzierżawca, bo za to swój trud i pośrednictwo ofiarował.
Tak pierwsze preliminaria do umieszczenia chłopaków omówione zostały. Rozumiało się samo przez się, iż ordynarya z dzierżawy po dobrych cenach odliczoną być miała, choć oboje Hołłowiczowie zapewniali, że jak najtaniej ją porachują.
— Już niech jegomość dobrodziej będzie pewien, mówiła jejmość, że my łask jego dla nas pamiętni, nie nadliczym. Mielibyśmy na sumieniu. A! niechże Pan Bóg uchowa.
— Jak najsumienniej!!! mruczał Hołłowicz, ręce obie zaciśnięte mocno podnosząc do góry, z wyrazem wielkiego przejęcia się sumiennością.
— Ani prószynki cudzej, dziękić Bogu, nie ma się na duszy! mówiła pani.
Proboszczowi niepodobna się było oddalić z domu na dłużej, umówionem więc zostało, iż dzierżawca