Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kasztelanic, — bo — śmiertelnie jestem zakochany, a panna, jak uważam, sroga i nie łaskawa...
— Cóżeś asindziej chciał, żeby zaraz affektem odpowiedziała?
— Choćby grzecznością...
Strukczaszyna pochyliła się ku niemu, aż woń pudru jej i różnych ingredjencyj toaletowych go zaleciała... — Między nami mówiąc trochę dzika... niezbyt okrzesana... Wychowanie jej dano takie... Ja dopiero się chcę nią zająć...
Kasztelanic westchnął przesadnie...
— Polecam się względom pani... O! te oczy! te oczy!!
Uszczęśliwiona zaufaniem kawalera, strukczaszyna dała mu znak porozumienia głową i szepnęła:
— Będę mu służyła...
Kasztelanic wstał... Tego mu dosyć było. — Rzucił strzałą Parta, zostawiał za sobą nadzieję, że powróci — i że się rozmiłował na serjo. Mścił się tym sposobem, bo nie wątpił, że to głowy pozawracać miało i wszelkie rachuby na niego skierować.
Zyskać sobie Pocieja takiej szlachcianeczce, toć było przecie szczęście nie lada!





Przez cały ten wieczór przemęczył się Wacek, okrutną zazdrość i gniew obudzał w nim ten kasztelanic we fraczku, od którego piżmo czuć było; oprócz tego do panny Konstancji przystęp był trudny. Rozpytawszy się o starościnę, od której przywiózł list, panna unikała go. Za drugim razem gdy się spotkali,