Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brata, a przynajmniej mocniej stał przy swojem. Zapamiętale kochając, zapominał się do tego stopnia, iż ufając w poparcie sędziego, mówił sobie: — Nie zechce mnie, nie pójdzie za nikogo, ktokolwiek się ośmieli posunąć do niej, wyzwę na rękę i obetnę. A zabije on mnie, — co mi tam!! o życie nie stoję!
Jeszcze dni parę, wstrzymywany ciągle, zabawił sędzia, wreszcie pożegnał starostwo oboje, czule się polecił synowicy i obiecując przyjazd swój z żoną zabrał się do odjazdu. Wacek nadskakiwał mu, jak mógł, służył i widocznem było, że o łaski jago zabiegał — uderzało to wszystkich, widziała to i panna Konstancya. Nie tylko w Zalesiu tak tańcował około niego, ale wyjeżdżającego przeprowadził do Borusławic, do stryja, zapraszając go, aby na probostwo wstąpił.
I księdza na chwilę na stronę wziąwszy, wszystko mu wyznał Wacek, nic nie mówiąc o bracie, wyśpiewał i to, iż mu sędzia protekcję swą przyrzekł. Ksiądz Paczura, rozrzewniony, uściskawszy synowca, sędziego już nie wiedział jak przyjmować i gdzie sadzić. Ręce przed nim składając, choć nie mówił za co i dla czego, oświadczał się z wdzięcznością, powtarzając ciągle iż w modlitwach swych wspominać ich będzie codziennie.
Przy zręczności też rozwiódł się z pochwałami synowców, szczególniej starszego, opowiadając o jego najlepszm sercu, statku i wszelkich przymiotach. Sędzia też potakiwał. Podano butelkę, zjawił się jakoś do niej Hołłowicz, który zabawiać umiał, czas przeszedł wesoło, a Wacek jeszcze na konia siadłszy, sędziego o pół mili dalej przeprowadził.
Tymczasem Wicek, wróciwszy do domu zgryziony, rozmyślał, co z sobą ma czynić? Dumy w nim było przynajmniej tyle, co miłości.
— Nie chce mnie ona? nie będę jej lazł w oczy — nie zobaczy mnie więcej. Skwitował brat z przyjaźni, niechże będzie z nami kwita... Nie potrzebuję do Zalesia jeździć, ani się im na oczy nastręczać...