Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz tę myśl powziąwszy, Wicek nazajutrz zajadle się znowu wziął do gospodarstwa. Następnej niedzieli nie było go w Zalesiu, nie przyjechał i na drugą. Zamiast do kaplicy, ruszył do stryja. Ks. Paczura obu ich zarówno kochał, a zdawało mu się zawsze, że tego, którego nie widział, miłował więcej. Już był stęskniony do Wicka. Zobaczywszy go, począł gderać.
— Kochany stryju, w domu roboty przez wierzch głowy... a czego nie dopatrzę sam... to przepada.
— Ależ niedziela, dzień Pański.
— To prawda, a świnie i w ten dzień w szkodę chodzą, — rzekł Wicek, śmiejąc się.
Tu stryj począł mu, myśląc, że może nie wie o niczem, opowiadać o szczęściu Wacka, i o tem, jakie mu obietnice czynił sędzia.
— O tem ja wiem — odparł Wicek, — ale z tego nic nie będzie.
— Jakto? a to dla czego? — podchwycił proboszcz zdumiony.
— Dla tego, że panna mu wręcz oświadczyła, że go nie chce, — rzekł Wicek.
— A ty to zkąd wiesz? — zawołał ks. Paczura zdumiony.
— Z ust samego Wacka, — mówił młodszy. Pochlebia on sobie, że pannę nakłoni... — ale...
Posmutniał proboszcz. — Dla czegoż on mnie o tem nie mówił nic?
— Tego nie wiem, — krótko urywając, dokończył Wicek.
Uderzyło to księdza, iż brat o bracie jakoś się wyrażał kwaśno; przykro mu się zrobiło i pomyślał, że nazajutrz też starszego weźmie na konfessatę.
Cały dzień Wicek zabawił, ale on, co zwykle wesołym bywał, teraz chodził jak struty, odzywał się mało, wzdychał, i w końcu proboszcz, pogłaskawszy go po głowie, zapytał:
— Co tobie jest, ty mój zabiegliwy włodarzu? czy szkodę masz w gospodarstwie? czyś chory? mów. Może ci potrzeba czego? tobyśmy ci pomogli...