Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dawniej?... — Byłem na wsi nie opodal.
— Gdzie? u kogo? — Czy to panu na co potrzebne — zapytał chłopiec.
Stary ramionami ruszył. — A po co mi to ma być potrzebne! Tylko się dziwuję, że tak porządnie wyglądający chłopak zaprzągł się do służby u tego krzykuna i hałaśnika Materskiego. A to ci pokój nie miły.
Janek się uśmiechnął...
— Jak nie ma za co, p. Materski nie krzyczy...
— A to by był cud, żeby mu się gęba zamknęła...
— Przepraszam pana — odparł Janek — ale zkądże o tem pan może wiedzieć, kiedy tu nigdy u nas nie bywa...
— Bywało się dawniej.
To mówiąc z pod brwi krzaczystych spojrzał nań gość, pociągnął miodu i splunął.
— Cóżeś to ty mi dał? — rzekł — miód? ale zdębiały... ja takiego nie lubię...
— Miał być bardzo stary...
Materski już zwąchawszy coś nadbiegł.
— Co tam takiego? hę? Co pan każe? Co? złe? omyłka... czy nie w smak?
— Omyłki nie ma, samem winien... miodum chciał starego, dali mi tego chyba, co go król Piast warzył, bo gębę ściąga jak drutem.
Materski butelkę porwał, powąchał: A no! — rzekł — jeszcze się pan skarży?
— Wolałbym słodszy...
— Hej Janku, butelkę zamknąć — zawołał kupiec — przyjdzie ksiądz scholastyk, on takie lubi... a jegomości dać z pod drugiego okna, pękatą...
Spełnił Janek polecenie i poszedł.
— Zkądżeś to panie Materski — zapytał przybyły — napytał takiego zręcznego chłopaka?...
— A! to panie perła! — zawołał kupiec — ale sza! żeby nie słyszał. Znać że w rygorze miejskim się wychował, sierotka... takiegom nie miał jeszcze...
— Co za jeden?
— Bóg go wie — mówi że ze wsi, ale to nie chłopska