Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak też ten Janek wyglądał: poczuła suknie cienkie i włosy jedwabne i zapach paniczowski od niego...
— Dziecko? cóż się z tobą dzieje? mów...
— Nic, matuniu; naprzód wy mi powiedzcie, co u was. Gdzież wasz...
Hruzdzina spuściła głowę i łzę otarła. — Pochowali go łońskiego roku...
— A któż gospodarzy?
— Siostry córka i jej mąż... ale oni na polu...
— I jakże wam z nimi?
Pokiwała głową. — Po ludzku... ni źle ni dobrze, stary wszędzie ciężarem...
— A gdybym ci domeczek zbudował i sługę przyjął i...
— Daj ty mi pokój... ja mojej chaty nie opuszczę, choćby dla pałacu, tu już głowę położę...
Gdy Janek rozpowiadać począł o sobie, a rozwinął dary od matki i gościńce od siebie, Hruzdzina uszom i rękom wierzyć nie chciała. Właśnie na to nadeszli z pola młodsi i parobek, i nacisnęło się to wszystko słuchać a dziwować i przyjmować wojewodzica. Ba w pół godziny wioska niemal cała stała w progu, sieniach i na podwórku, tak że Janek do jutra żegnając Hruzdzinę musiał uciekać od ciżby, najął znowu wózek i nazad do Krakowa ruszył.
Wrócił Janek na Prądnik powtórnie i zastał tam nazajutrz całą niemal gromadę oczekującą na niego, pragnącą zobaczyć tego, co z chłopskiej sukmanki wyrósł na senatorskie dziécię. Odżyła nawet nieco stara Hruzdzina, bawiąc się prawie po dziecinnemu gościńcami przywiezionemi jej przez Janka. Wszystko to porozkładane leżało w izbie na podziw przybywającym, a stara płakała i błogosławiła wdzięcznego wychowańca. Namówić ją jednak na nowy domek, na wygodniejsze życie i mieszkanie, nie było podobna. Rodzina też najuroczyściej przyrzekła, że jej na niczem w świecie zbywać nie będzie, że wszyscy się na posługi staruszki poświęcą. Janek ukląkł żegnając ją wreszcie, i pobłogosławiony drżącemi rękami, wzru-