Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już się pakują? — zawołał z uśmiechem proboszcz...
Grenadjer postrzegł, ze dobrą powiedział nowinę, i frant zaraz z niej skorzystał.
— Pakują się, jadą, a ja umyślnie przysztykulałem do jegomości powiedzieć o tem... gdyby groszyk na tabakę!! Ej! Tatuniu! Kanoniku!
— Na tabakę... a wódka?...
— Zrana kieliszek...
— A w południe?
— No, w południe drugi...
— Tak, i na noc trzeci... i dziesiąty...
— Jako żywo! a zkądbym ja wziął na tyle?...
— Niby to ja nie wiem! — rzekł kanonik, dobywając jednak grosza z sakiewki... nosisz żydom wodę, a co zapracujesz to na gardło...
Grenadjer wyciągnął rękę, pochwycił jałmużnę i już śmielszy — rzekł kłaniając się:
— Człek bieduje, horuje... co za dziw że pociechy szuka w kieliszku, kiedy jej już nigdzie nie znajdzie. Sam jeden na świecie jak palec, żywej duszy coby dobre powiedziała słowo, na starość kaleka... a tu mu jeszcze i ten mizerny kieliszek gorzałczyny wymawiają...
Kanonik machnął tylko ręką, i nic już nie odpowiedziawszy, wszedł do dworku wzdychając.
— O! tak! tak! dumał, wszyscyśmy kalecy! ten na nogę, ten na serce, ten na sumienie, ów na rozum kaleka... a ze mnie taki doktor podobno, że nikomu rady nie dam, przebacz-że Boże słudze twojemu, jeśli nie tak jak powinien obowiązek swój spełnia. O! bom i ja kaleka!



Nie wiedziano w pałacu o wyprawie księdza kanonika do hrabiny, ale się skutki jej już uczuć dały. Baron Herder, który już przedtem się wybierał, nazajutrz stanowczo sam na sam z panią Bulską się rozmówiwszy, oznajmił swój wyjazd z Borowej, i dosyć smutny