Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A prawda że piękna? spytał po chwili odwracając się ku Bulskiej.
— Jakto? kto? — oburzył się artysta — możeż się kto nazywać pięknym przy niej? gdzie ona jest? patrz! klękaj! zachwycaj się!
Mimowolnie Jan Bronicz uśmiechnął się tylko...
— Zamknięte masz oczy — rzekł zimniej Leon — to więcej niż pospolita piękność, to wszystkie piękności razem zjednoczone, to ideał, prototyp... I niepojęta jak...
Zamilkł jakby sobie przypomniał, że marzy na jawie i odwrócił się do obrazów.
Rozmawiali jeszcze z Janem, ale artysta więcej pytał niż sam się spowiadał, a tak dziwnie przeskakiwał z przedmiotu na przedmiot, urywał, nie kończył, półsłowa rzucał niezrozumiałe, że Bronicz z litością i przestrachem porzucił go wreszcie, wziąwszy za zupełnie nieprzytomnego.
Tak przeszedł ten wieczór w Borowej, smutny dla obojga chorążstwa i rozpoczynający dla nich z obawą przewidywany szereg dni, o których następstwach myśleli ze drżeniem.



Pani Bulska na całą zimę powoli rozgospodarowywała się u Jamuntów; wiedziano już przez jej ludzi, że do miasta powracać nie chciała, a u siebie na wsi mieszkać nie mogła; właśni jej przyjaciele dziwili się i nie pojmowali co ją skłoniło do wybrania sobie tego kąta, i wytrzymywania wśród tak przeciwnych żywiołów, ale przywykli nie próbować nawet zgadywania powodu jej czynności, przyjęli tę fantazję z poddaniem się milczącem.
Zrazu smutna, powoli rozweseliła się, i wracając do chwilowych zasępień wśród najżywszych porywów wesołości, to się chmurzyła i milczała, to trzpiotała jak dziecię, to poważniała jak starzec. Dar cudowny zgadywania ludzi i pociągania ich ku sobie, i tu jej