Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale kochany siędzio, ja cię nie poznaję, doprawdy, zbytnio tego szerepetkę ośmielasz... nieostrożny jesteś... biedaczysko gotów zaszłapać?
— Kto? co? którędy? jak się zowie? podchwycił Bundrys.
— Ale twój pan Wojski? przecież...
— Waćpan bo nie wiesz, kochany Uchansiu, (umyślnie tak poufale prymasowskiego kuzyna traktując przemówił gospodarz), to chłopiec perełka, skromny, poczciwy...
— Ale to słyszę ubożuchne, biedota...
— No to co? — spytał Bundrys.
— I jakich-że to Broniczów — dodał Uchański.
— Szlachcic karmazynowy! — przerwał gospodarz — za to ręczę, goły jak święty turecki to pewna, zresztą... podobał mi się i kwita. A że chłopak nie głupi, toć mu się nie ubzdrzy niewiedzieć... co... jak wam...
To mówiąc odszedł, a kolega pozostał zamyślony ponuro i westchnął nad upadkiem wielkich rodów, które coraz świeże zastępują i spychają... Na pociechę przywiodła mu szczęściem myśl ruiny Palmyry i zniszczenie Kartagi... i Troja fuit poety.
Tymczasem goście do stołu zasiedli jak kto stał, bez wyboru miejsc, a postrojone dziewczęta ukazały się we drzwiach niosąc ogromne półmiski bigosu, który obiad rozpoczynał. Bundrys jako gospodarz, Bronicz jako jego pomocnik, sami tylko pozostali na nogach, uwijając się około stołu i zapominając o sobie dla drugich. Traf czy staranie czyjeś, bo można było posądzać panią Osmólskę, która Borowej sprzyjała i w wielkich poczęła być stosunkach z panną Jamuntówną, posadził pana Aleksandra przy Kostusi, której oczy jednak roztargnione za Jasiem Broniczem biegały, co ojciec postrzegłszy, uśmiechał się po cichu.
Pan Aleksander był jednak wesół i począł rozmowę prześladując nieco pannę Konstancję swoim towarzyszem, co na twarz jej żywy wywołało rumieniec; nie zdawała się go boleć widoczna skłonność gospodarza dla Jasia, owszem jakby się nią cieszył, wesół był i