Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? panie sędzio!
— Jeszcze mi się wypiera! patrzajcie! Wlazłeś kochanie w matnię, siądź że w niej, chodź do Kostusi, tu nie ma rady.
Sędzia mówiąc to, żywo, ogniście, minę miał prawie gniewną, Jan przelękniony był i drżący — dał się pociągnąć Bundrysowi, jak na sprawę porywającemu go z sobą do pokoju, w którym Kostusia siedziała przy robocie u krosienek. Przeczuło widać biedne dziewczę coś nadzwyczajnego, widząc że ojciec prowadzi Jana do niej, ciągnąc go za rękę, i cała się zapłoniła z niepokoju.
— Oto tak! — zawołał sędzia — mościa panno, chcesz tego jegomości za męża, czy nie?
Jan stał złożywszy ręce, nie wiedząc co począć z sobą, Kostusia cofnęła się zmięszana, spoglądając to na niego, to na ojca.
— On czy nie śmie, czy nie umie, więc ja w jego imieniu ci się oświadczam — dodał stary — no! Kostko! śmiało odpowiadaj nam, chcesz czy nie?
— Panie sędzio! — przerwał Jan błagająco.
Kostusia nie wiedziała co począć, Bundrys powoli ujął ją za rękę i połączywszy dłonie:
— A teraz, błogosławię i kwita, jak się zowie — zawołał ustępując się ze śmiechem i łzami razem.
Bronicz upamiętał się i pokląkł przed zarumienioną dzieweczką, która rękę w jego zatrzymała dłoni, zakrywając oczy; — a Bundrys wielki krzyż zakreślając nad ich głowami, pocałował w czoło córkę i Jana.
— Bóg niech będzie z wami! — rzekł głośno... — Osmólsiu... dobrodziejko! a chodź-że no i ty z krzyżykiem!
Tak niespodzianie zawarło się to małżeństwo, które w parę miesięcy potem ksiądz Ginwiłł pobłogosławił uroczyście. Domyślicie się łatwo, że stary szlachcic nie odstąpił od szumnego wesela, wydając córkę jedynaczkę; że sprosił, co żyło sąsiadów, poił, ściskał, płakał, a nazajutrz po ślubie, zrzucił z siebie ciężar gospodarstw, oddając Janowi z Kostusią Romaszówkę i