Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stwem, bo zdawało się, że wściekle chciał się rzucić na nią...
Salviani miał sztylet, po który sięgnął machinalnie, czy na swoją pierś chcąc nim cios wymierzyć, czy zagrozić hrabinie, gdy ona zręcznie pociągnęła za taśmę dzwonka wiszącą u komina, i kamerdyner wpadł do pokoju.
Na widok niespodzianego świadka, śpiewak wziął za kapelusz, obawiając się by go za drzwi nie wyrzucono, i żywo wysunął się z pokojów.
— Uważasz Mieleski — odezwała się hrabina — nie przyjmować go więcej.
— Rozumiem pani, nigdy?
— Nigdy...
Kamerdyner poszedł w ślad za Włochem, a ona rzuciła się na kanapę. Scena ta nie byłaby ją tak bardzo przejęła, bo tych rozpaczy miłośnych napatrzyła się dosyć w życiu, ale połączona z wiadomością o mężu, ciągnąc za sobą nowego nieprzyjaciela i nowe potwarze zapewne, groziła hrabinie kto wie jakiemi nieprzyjemnościami. Włoch był zdolny stać na ulicy i robić jej impertynencje, pan Bulski mógł go sobie wziąć w pomoc, trzeba było temu zapobiedz.
— A! to szkaradne! to nieznośne życie takie! — zawołała zniecierpliwiona... — i myśl znowu przedstawiła jej ciszę Borowej i szczęście tamtejsze. Hrabina westchnęła.
Nie dumała jednak długo, bo Włoch ten ją przestraszał, musiała znowu posłać po jedynego teraz obrońcę swojego Dablberga.
— Mieleski — zawołała do wchodzącego kamerdynera, idź mi poszukaj hrabiego, który zapomniał tu papierów, mam mu jeszcze coś powiedzieć, niech się na chwilę pofatyguje do mnie. Znajdziesz go jeśli nie w domu, to w resursie...
Szczęściem tilbury hrabiego stało gdzieś w ulicy i Mieleski w pół godziny go przyprowadził.
— Wystaw sobie, wybiegając z uśmiechem — zawołała Dorota... — miałam scenę z Salvianim... oszalał!