Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeszcze stała w miejscu, w którem ją porzucił, gdy przebojem prawie wpadł Salviani do pokoju.
— Przepraszam pana — odezwała się surowo hrabina — ale ja nikogo nie przyjmuję.
— Przepraszam panią — odparł Włoch widocznie rozogniony — ale pani mnie przyjąć musisz!
— Co to jest? — z dumą spytała hrabina.
— Ale pani się łatwo domyślisz... ja nie mogę tak pozostać, ja chcę coś wiedzieć!
— Cóż pan chcesz wiedzieć?
— Ja panią kocham! — zawołał z ruchem prawdziwie teatralnym, i padając na jedno kolano, widocznie z przypomnienia sceny, którą w jakiejś odegrywał operze... ja porzuciłem ojczyznę, kontrakt z dyrekcją della Scala, nadzieje zamówienia do Paryża... wszystkich, i wszystko i przywlokłem się tu.
— Alem ja pana nie wzywała!
— Oczy twoje mówiły mi, pani...
— Trzeba się było spytać ust o wytłumaczenie oczów mowy, której pan nie rozumiesz — ruszając ramionami odezwała się zimno hrabina — podobał mi się spiew pana, lubiłam jego towarzystwo, ale mu nie dałam prawa do żadnych przesadnych nadziei!
Salviani wstał z posadzki rozogniony gniewem...
— Więc chcesz — rzekł — żebym sobie życie odebrał?!
Bulska rozśmiała się, tak jej złego aktora przypomniał.
— Pan mnie nie znasz... to żadnego na mnie nie robi wrażenia, pożałuję, że świat mieć będzie mniej jednym tenorem... ale...
— Ale, ja panią kocham, chcę jej życie poświęcić!
— Aleś pan oszalał — cofając się zawołała Bulska — proszę mi scen nie robić, bo będę musiała ludzi moich zawołać...
Włoch na te słowa zbladł straszliwie, zżółkł, usta mu się zatrzęsły, i hrabina pomiarkowała, że ten gwałtowny temperament grozić jej może niebezpieczeń-