Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieniem ciskać wcale nie mieli prawa, ścisnęło ją za serce. Ale chcąc okazać jak to ją mało obchodzi, weselszą jeszcze, roztrzepańszą się okazywała. Pocisk tkwił jednakże. Przypisywała to zbytniej swej drażliwości zrazu, chciała tłumaczyć omyłkę przywidzeniem, ale nie było podobna; kobiety usuwały się widocznie, świat patrzał na nią koso. Chciała przynajmniej wiedzieć, czem zgrzeszyła, a że nie miała do kogo się udać po szczegóły, posłała po hrabiego Tytusa.
Można sobie wyobrazić jak uszczęśliwiony, wyświeżony, nadskakujący, przyleciał stary młokos na zawołanie.
Czarodziejka miała dnia tego długą suknię aksamitną czarną, włosy gładko uczesane, trochę koronek tylko i w tym poważnym a prostym stroju, dziwnie była zachwycającą.
Tytus zastał ją przy kominku z papirosem w ustach i książką w ręku.
— Dziękuję ci hrabio, żeś przyjechał — odezwała się podając mu rękę po angielsku — siadaj, mam ci coś powiedzieć.
— Pozwól mi pani naprzód uklęknąć i popatrzeć — zawołał stary wisus, przyciskając kapelusz do piersi z zapałem — jesteś zachwycającą!!! Wczoraj, zawsze, ale nie wiem czemu dziś zdajesz się cudniejszą jeszcze, wprawdzie mnie się to tak każdego dnia wydaje... Zawracasz głowy... ten biedny Karol szaleje, Salviani się struje, baron Herder pojedzie topić swą rozpacz w wodach Gangesu lub Nilu...
— A! to morały hrabio, mówmy serjo. Byłeś w mieście? wiesz co się tam dzieje? nie powiesz mi jakie tam plotki nowe stworzono na mnie? Widzę od przyjazdu, że te panie traktują mnie niezmiernie zimno, X... ledwie się przywitała, Z... nie oddała mi wizyty, F... nie mogła mnie nie przyjąć, ale jak przyjęła!
— Zazdrość, kochana hrabino!
— Ale nie, ja się na tem znam...
— Myślały, że się cię pozbyły, a tu im znowu wszystkich wielbicieli konfiskatą zagrażasz.