Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia chodząc, niż pilnując lekcji, o grosz nigdy się nie zafrasował, a matka pod pozorem delikatnego zdrowia oszczędzając mu zmartwień, tak rozpieściła, że mu w końcu siebie szanować nie pozwalała. To wychowanie zrobiło zeń zawadjakę i zarozumialca szczęśliwego dotąd, póki broił w kółku, ale narażonego na ciężkie próby w przyszłości. Młodzieniec zresztą pięknej twarzy z młodym wąsikiem, zręczny, paplający po francuzku, wprawny jeździec i myśliwiec, dobry tancmistrz, w towarzystwie nie odbijał zbyt rażąco, bo dzisiejsza młodzież cała prawie jest w jego rodzaju, z małemi formy odmianami.
Znudziło mu się było na wsi, gdzie pod koniec kilka miał przejść kosztownych, które opłacać przyszło zbyt drogo, przyszło mu na myśl dokończyć wychowania w miasteczku, i zabrawszy grosza ostatek, posprzedawszy matczyne sterty, wypuściwszy młyny w trzyletnią dzierżawę, z dobrym zapasem puścił się, szukając przygód i pokręcając wąsika. Matka płakała żegnając go, on się śmiał pocieszając staruszkę, i w karczmie na trakcie, rozstawszy się z dobrymi przyjaciółmi, którzy go od lat dwóch objadali i opijali ciągle nowe handle końmi i powozami podsuwając, puścił się w pół pijany ku nieznanym horyzontom.
Na gościńcu spotkał panią Bulskę i dość mu było spojrzeć na nią oczyma przywykłemi do pospolitych twarzyczek macierzyńskiego fraucymeru, który mu się uprzykrzył, choć go co roku dla jakichś powodów odnawiano, by oszaleć zupełnie. Od hrabiego Tytusa, z którym się przy butelce szampana poznali, dowiedział się o nazwisku czarodziejki, został jej zaprezentowany nie zupełnie trzeźwym, a że hrabinę bawił ten młokos, który widocznie nie był przy zdrowych zmysłach, pozwoliła mu bawić się w drodze i śmiała się z jego kozaczej trochę buty, porywczości i szalonych zapędów.
Już wjeżdżali do miasta, gdy hrabinie, wstrzymana na chwilę przed jej oczyma karetka pocztowa, żywo przypomniała pierwsze dawne, sieroce przybycie do