Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjemniejszych wspomnień mojego życia... a razem najdziwaczniejszych dla mnie zjawisk... tak! tak — dodała po chwili — ale tu dłużej zostać niepodobna, powietrze wasze mnie dusi, spokój ten grobowy odrętwia...
— Myśmy w nim przecie szczęśliwi!...
— Ja wyżyć nie potrafię, jeszcze jestem niegodną dzielić to życie z wami, nadto płochą, zbyt młodą... zepsutą... mów co chcesz... ja uciekam...
Starzy nie wiedzieli jak sobie począć odebrawszy wiadomość o podróży pani Bulskiej, która wnet pakować się kazała do drogi, chcąc tylko wstąpić jeszcze do swojego majątku, ztamtąd do Warszawy i za granicę zmierzając, bez celu, tak tylko byle gdzieś dalej, byle do czegoś nowego. Zdawało im się z razu, że ten wyjazd ich oswobodzi, ale myślą odgadując przyszłość, postrzegli rychło jaką po sobie zostawi próżnię.
Dziwna ta kobieta umiała stać się wszystkim potrzebną i pojednać z sobą najnieprzyjaźniejszych. Chorąży ostatniemi czasy słuchał jej z upodobaniem, staruszka coraz więcej nabierała skłonności do pokochania, a panu Aleksandrowi życie bez niej zdawało się niepodobieństwem.
Uczuć jej dla niego nie można było odgadnąć, wiedziała że ją kochał, zdawała się podsycać to przywiązanie, czasem odpowiadała na nie z wzruszeniem i zapałem, to znowu płaciła obojętnością, śmiechem, niedowiarstwem.
Starzy chorążstwo postrzegli na synu wrażenie jakie wiadomość o wyjeździe Bulskiej zrobiła: nie śmiejąc nawet pomyśleć jechać za nią, bo rodziców opuścić nie mógł, zbladł, zmienił się w ciągu kilku godzin i milczeniem pokrył co ucierpiał. Oko matki czytało w jego duszy.
Tymczasem nim cokolwiek miał czas przedsięwziąć, hrabina z wieczora zadysponowała konie, i nazajutrz rano, po żywych pożegnaniach, które czulszemi się stały niż być obiecywały, ze łzą w oku czarnem, siadła do karety i wyjechała nagle.