Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pałaszka splunęła, słysząc te bluźnierstwo i ofuknęła się na Iwasia, a on na złość, najzjadliwszą jej począł na kobiety wyśpiewywać piosenkę...
Nazajutrz rano bryczka stała u ganku, a kozak poglądał z ukosa na panicza, który już trochę przyszedł przez noc do siebie, i z gawędy się nie wykręcał, choć nie wiele Iwasiowi odpowiadał. Zawsze tak jakoś i tą razą szczęśliwie się udało Janowi, że do Borowej na mszę trafił, ale już ksiądz Ginwiłł był w kościele, i w dzwonek sygnowano, poleciał więc prosto do zakrystji, wdział komżę, pochwycił mszał, i gdy z modlitwy powstał kanonik ujrzał go niespodzianie, przy dzwonku we drzwiach kościelnych. Uśmiechnęły mu się usta tylko; i nic nie mówiąc bo modlitwę począł, wyszli przed ołtarz.
Wszyscy starzy znajomi byli na swoich miejscach, chorąży w ławeczce z żoną, pan Aleksander pod bocznym ołtarzem, pani Bulska przy prezbiterjum klęczała, a Hończarewski we drzwiach modlił się podniósłszy obie ręce do góry z osobliwszym zapałem i bił w piersi, aż się po całym rozlegało kościele.
Po mszy dopiero poczęły się przywitania serdeczne...
— A jakże się masz?
— Poczciwieś zrobił żeś przyjechał...
— Na długoż do nas? i tym podobnie, — Jan kłaniał się, ściskał, całował, odpowiadał, śmiał się, a to kółko przyjaciół serdecznych na chwilę mu wybiło z głowy nawet sprawę, z którą był przyjechał. Wypadało ze wszech miar naprzód się zwierzyć panu Aleksandrowi, i tego zaraz wziął na stronę, słowo w słowo powtarzając mu swoją wczorajszą z Bundrysem rozmowę.
Pan Aleksander choć mu pilno było pójść za panią Bulską, która prowadziła chorążynę... wysłuchał go cierpliwie i uśmiechnął się.
— Chodź-no, chodź — rzekł — trzeba to moim rodzicom powiedzieć, pogadamy...