Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nowosielinach, Jan ruszył z odwiedzinami po dworze od jednego do drugiego, opowiadając o swojem szczęściu, którego jeszcze sam dobrze nie znał.
Panna Jamuntówna tak była grzeczna, że mu do wózka jeszcze pełną przekąsek kobiałkę włożyć kazała, wyszła z rumieńcem na twarzy dygnąć mu panna Krystyna, a od nich Bronicz pośpieszył do Pulikowskiego, który go wyściskał wzdychając.
— No, ot jedziesz na swoje gospodarstwo! daj ci Boże wszystko dobre — rzekł sapiąc kawalerzysta — ja ci trochę zazdroszczę, będziesz tam spokojny, tu wiekuiste intrygi, niepokój. A konia z sobą zabierz — dodał — zda ci się do gospodarstwa; tylko go nie długo każ przywiązać do wózka, żeby się nie uplątał, bo się skaleczyć może.
Hończarewskiego spotkał na drodze idącego z książką pod pachą.
— A co to, jedziesz? — zapytał — dokąd?
— Na własne gospodarstwo, do Kryłowa.
— Weźże Pismo Święte z sobą — dodał staruszek — a w wolnych godzinach rozczytując się, przekonasz, że mam słuszność, wszystko to głupstwo, o czem wy myślicie. Niechże cię Bóg błogosławi kochasiu, szczęśliwy jesteś, że tego antychrysta tu widzieć nie będziesz.
Kapitan Zbrzeski z Doroszeńką siedzieli w dworku na ganku, gdzie ich oko zachwycił odjeżdżający; uśmiechnęli się widząc z jaką gorącością młodzieńczą wybierał się w tę drogę i zapowiedzieli mu, żeby ich czekał z podwieczorkiem.
— Szczęściem, litościwa panna Jamuntówna zaopatrzyła mnie w mały zapasik — rzekł Jan — teraz się już nie tak frasuję czem panów przyjmę.
— Ja tu jeszcze dla ciebie mały przysposobiłem pohrebczyk, — odezwał się rządca wołając na chłopca — postawisz go w nogach, nie wiele ci zawadzi.
Jan nie chciał zrazu przyjąć, ale Doroszeńko się na niego ofuknął i gwałtem prawie kazał wstawić kufereczek, od którego klucz wsunął mu do kieszeni.