Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nadszedł czas siejby, dworek stał gotów, ludzie byli ponajmowani, stara gospodyni chodziła około kuchni, czekano tylko przybycia panicza, który o niczem nie wiedział.
Zaczynało puszczać na dobre, i ziemia szybko się rozmarzała, a powietrze ocieplało, gdy stary chorąży, który nie wiele zawsze zważał co się na świecie działo, stanął raz w oknie i rzekł głośno do Bronicza:
— A to mosanie, już wiosna, czas by ci do gospodarstwa swego.
— Gdybym je miał — uśmiechając się rzekł Jan.
— No, do Kryłowa, wszak ci go już puściliśmy; dla nas to nie potrzebny kłopot, nie ma co z tem robić, jedź ot, obejmij.
Bronicz pocałował w rękę Chorążego, a pan Aleksander, który stał tuż, gdy się ojciec szybko oddalił, dodał od niechcenia:
— Zapewne że jużby ci czas było do swego gospodarstwa... jedź, jedź.
Jan cały zmięszany, uszczęśliwiony i wdzięczności pełen, duchem pobiegł do Doroszeńki.
— Wie pan, że mnie już do Kryłowa wysyłają.
— A — rzekł rządca uśmiechając się — no to jedź; prócz tego trzeba ci myśleć o wiosennych zasiewach, a to jak wiesz folwarek bez ludzi, będzie co robić... to i ruszaj...
— A mogęż go zająć?
— E! dyspozycje dawno dane.,.. ot jutro się zabieraj, a ja tam do ciebie na podwieczorek przyjadę zobaczyć...
— Gdzież ja tam pana przyjmę?! — rzekł zakłopotany Jan — to musi być pustka...
— Ot to! czem chata bogata, tem rada... czy mnie tam wiele potrzeba?
Nazajutrz rano, pożegnawszy chorążynę i prosząc ją o błogosławieństwo, które rozczulona staruszka serdecznie mu udzieliła, całując go w głowę; od milczącego chorążego odebrawszy krzyżyk, rozstawszy się z panem Aleksandrem obiecującym go odwiedzić na