Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się dawno; ja tu nie mogę, nie powinnam zostać dłużej.
— Ale gdzież się podziejesz? — zawołała Jadwiga łamiąc ręce — tu się trzeba poradzić kogoś; młodej, niedoświadczonej tak w świat się puścić, to zginąć przyjdzie... Musisz czyjejś poszukać opieki, komuś się polecić.
— Mnie? — rozgorączkowana odparła Dosia — Pan Bóg mi opiekunem! ludzie opuścili, nie mam nikogo, jestem sierota, i z sieroctwem mojem pójdę w świat... nie zginę... czuję to... wiem, jestem pewna... Nie chcę rady, nie żądam pomocy niczyjej, pójdę o swojej sile...
— Ale gdzie? dokąd? — spytała drżąca staruszka...
— Gdzie? gdzie oczy poniosą... w świat... za losem moim! — dodała Dorota śmiało... ja się nie lękam niczego... Pójdę do Warszawy, znajdę służbę, umiem roboty, potrafię pracować!
— Ty? ty moje dziecko!
— Ja! Nie widziałaś mnie w nieszczęściu — mówiła Dosia — zobaczysz... Dotąd płakałam, bom jeszcze miała jakąkolwiek nadzieję... od dziś mam siłę i poczynam myśleć o sobie... Idę do Warszawy...
— Po cóż tam? tak daleko!
— Tu dla mnie w waszym kącie nie ma nic... tam znajdę stosowne miejsce.
— Ależ to potrzeba i rekomendacji i opieki...
— Powiem im wszystko...
— Czy uwierzą?
— Jakto! mogliżby mnie posądzić że kłamię? — z oburzeniem pochwyciła Dosia — mnie! — i rączką białą uderzyła się w piersi z zapałem.
— Ale gdyby i tak, jakże się tam dostać?
— Pójdę piechotą!
— Z twoją młodością, samej jednej tak się rzucać?
— Lepiej niż tu zginąć w tym kącie... nie bój się Jadwigo... mnie Bóg nie opuści... pójdę śmiało, i odwagą przełamię wszystko.
— Gada jak dziecko — szepnęła prosta kobieta — a! chyba też Bóg opiekować się tem będzie, żeby ją nieszczęście nie spotkało.