Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na to jeszcze będzie czas, — zimno rzekł pan Fryderyk — zobaczymy.
— Tylko zmiłuj się kochanku, nikogo więcej nie dopuszczajmy — szepnęła jejmość — my, we dwoje, nikt więcej.
Pan Fryderyk potakująco uśmiechnął się tak, że znać było iż i siostry nie bardzo mu się do udziału chciało przypuścić, ale zamilkł tymczasowie.
Pogrzeb zwrócił się już ku kościołowi, gdzie jeszcze odbyć się miało nabożeństwo, co i niecierpliwiło niepomału krewnych, a szczególniej radczynię, utrzymującą że ksiądz mógł prosto bez ceremonji zawieźć nieboszczyka na mogiłki.
— Do czego to te ceremonje — rzekła — co prędzej to lepiej, a tu taki skwar, a mnie pilno, i ksiądz sobie każe płacić potem, bo świec napalą, i bractwo we dwójnasób weźmie, a to nie był pan, człowiek skromny, jestem pewna że tego nie wymagał, na co to jemu?
W kościele dopiero, pan Fryderyk i jego siostra z boku przypatrywali się twarzy Dosi, której dotąd postrzedz nie mogli; oboje uderzyły jej rysy tak niepospolitej piękności, że w najwykwintniejszym salonie byłyby oko zwróciły, cóż dopiero wśród tego tłumu?
— A jakie to białe i wypieszczone! pomyślała Pękosławska i co to to robić teraz będzie! Nieboszczyk nie miał głowy że to brał na wychowanie, przyzwyczaił do zbytku, a teraz się zwala. Jeszcze taka twarzyczka! Patrzajcie ją: i w żałobę się ustroiła lala! i przy trumnie klęczy, a zawodzi jakby po ojcu, to wszystko naumyślnie; ale poczekaj panieneczko, ja tych komedyj nie lubię.
Gdy już trumnę zdejmować miano, proboszcz wyszedł z mową na ambonę, a mówił ją ze łzami, bo nieboszczyk był jego starym przyjacielem, i serce odzywało się w słowach kapłana pełnych przejęcia i smutku. Pod koniec zwrócił się do sieroty i krewnych, polecając wychowanicę zmarłego ich opiece. Chciał tem wezwaniem publicznem niejako ich związać, i moralnie do uczynienia dla niej czegoś przymusić, ale pani rad-