Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie białe, wyblakłe, policzki schudzone i trądem okryte, usta zwilgotniałe i popękane, brodę nieogoloną, włos w nieładzie, ale mimo to nadrabiał miną groźną, i z pod brwi nawisłych spojrzał zrazu ostro na kapitana; powoli z miny jaką zrobił dla ustraszenia go, schodząc na zakłopotanie i pokorę, spuścił wzrok zawstydzony i zbiedzony!
— Chochlik? a ty tu co robisz? — zawołał zrywając się z kanapy zdziwiony kapitan.
Chyłkiewiczowa zadrżała słysząc te słowa — gniewnie spojrzała na towarzysza swego i chciała wyjść zaraz, ale ją ciekawość wstrzymała.
— Cóż to jest, do tysiąc djabłów! — spytał kapitan; — ożeniłeś się z nią, czy co?
— Nie, panie kapitanie — odparł, językiem wodząc po ustach, widocznie zmięszany porucznik — nie, to tak sobie proszę pana.
— Ale cóż tu u niej robisz?
— At, stoję na kwaterze — wybąknął Chochlik — bieda! zwyczajnie, okoliczności niektóre, czasem się posłuży pani Chyłkiewiczowej, a jest kąt.
Gospodyni była wielce zmięszana.
— Przecież nie służysz u niej? — zapytał Rybacki.
— Ale nie, panie kapitanie, przyjaźń... tego... zwyczajnie, kobieta potrzebuje czasem protekcji.
— A! rozumiem, stajesz w obronie płci pięknej po rycersku — uśmiechnął się Rybacki... — a! biedaku, jakżeś to spadł nizko!... żal mi cię... gotóweś się w ostatku ożenić!
— Chowaj Boże panie kapitanie, oburzył się Chochlik — chowaj Boże, a mnie to na co! ale człek biedny, a jest taki kąt i łyżka strawy, a kobieta niczego...
Chyłkiewiczowa aż pięści zacisnęła z gniewu, z którym gotowała się później dopiero wybuchnąć, kapitan się rozśmiał ruszając ramionami.
— A no, kiedyś tu tak dobrze położony — rzekł Rybacki — pomóż-że mi i wstaw się za mną, kolego... niech się nie dąsa i odpowie mi na pytanie...