Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

białość, oczy blask młody, i mimo wyrobionego uśmiechu, wyuczonych wejrzeń, smutek głęboki przebijał się przez maskę powszedniego wesela. Halka już znać myśleć musiała, co pocznie z sobą starzejąc się, i przewidywała co ją czeka, gdy siły opuszczą a miejsca pomywaczki nawet wyprosić będzie trudno. Może przechodząc mimo teatru w rannej godzinie i widząc tam w obdartych łachmanach stojące wyrobnice, napróżno oczekujące zamówienia a z niem powszedniego chleba, odgadywała że tu kiedyś przyjdzie jej zająć miejsce i o głodzie żebrać ciężkiej pracy jak jałmużny.
Brudne stworzenie kłamanem weselem, którego w duszy nie było, pożyczonym uśmiechem starało się przedłużyć straconą niepowrotnie młodość, przeżyte odurzenie i utrzymać się na placu; ale codzień mniej pomagały fortele, miejsce jej zajmowały młodsze dziewczątka, gospodyni odpędzała do kuchni, do komina, do posług zakulisowych, które zwiastują, że już twarzyczka nie ma dla nikogo uroku, a uśmiech się na nic nie przydał. Halka płakała w kątku, żałując teraz że ją sieroctwo zapędziło do tego miasta, które tak prędko pożera młodość, i tęskniła za piasczystem błoniem wioski w której się urodziła, w której zostać była powinna, gdzieby jej poczciwi bracia i siostry nie opuścili; mniej by się nabawiło w młodości, ale spokój kupił na stare lata żałoby.
Widok Dosi rozbudził w osmutniałej dziewczynie serdeczne jakieś współczucie i litość; wieczorem krzątając się około izdebki, poczęła Halka wzdychać i powoli starała się zawiązać rozmowę, a że sierocie miło było znaleźć kogoś przypominającego jej starą Jadwigę i swoich sług dawnych, nie odepchnęła Halki, narzucającej się jej serdecznie.
— E! moja panienecko! — szepnęła z cicha dziewczyna — coś wam smutno koło serca, nieprawdaż? widziałam jakeście w kościele popłakiwali... ino nie tseba głowy tracić... e! Pan Bóg łaskaw...
— Jam tak tu sama jedna, wśród obcych, a nikogo nie mam.