Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żył się do ściany.
— Pozwolisz księże kanoniku, żebym ci sam moją pamiąteczkę powiesił.
— Ależ tu ptaszki — rzekł zakłopotany księżyna... — a one wszędzie siadają... gotowe.
— Nic nie szkodzi... święci pańscy godzą się z ukochanem tobie stworzeniem; ramy proste, a obrazowi nic się nie stanie.
Tymczasem proboszcz już rozczulony tak że mu się na łzy zbierało, patrzał to na brewjarz, to na fotel, to na świętego Augustyna, nie wiedząc czemu się więcej radować.
— A! jakże mi mojego patrona odmalowali ślicznie!... aż mi się z nim modlitwą chce porozmawiać... Widzę go! lepiej pojmuję... kocham!
I uścisnął pana Aleksandra, który pobiegł ojca dognać w ulicy. Proboszcz otworzył pięciotomowy brewjarz złocony, oprawny pysznie z klamrami i ruszył ramionami.
— Ależ mnie obdarowali... — rzekł... — ależ nadawali! ale co ja z tym francuzkim eleganckim brewjarzem będę robił? bo żeby się na nim modlić, toć to niepodobieństwo, nawet szkoda, a mój staruszek miałby pójść w kąt! oho ho! z tego nic nie będzie! Z tamtym to my się znamy jak łyse konie, służy mi od seminarjum starowina, a to... nie ma co powiedzieć, pyszny... ale go szkoda... tylko dziś wezmę go dla chorążego, ale jutro w papier obwinę i do biórka... jegomość!
Otóż — rzekł siadając — taki jestem szczęśliwy...
— W tem zapukano do drzwi i weszła panna Jamuntówna z panną Krystyną, niosąc ową komżę, a proboszcz znowu wstał załamując ręce i niewiedząc jak za pamięć dziękować. Gdy rozłożono arcydzieło z wstążkami liljowemi, świeże, białe i misterne... podniósł oczy do góry.
— A moje dobrodziejki — zawołał — gdzież to na grzeszne ramiona moje takie kosztowności brać i śliczności takie, chcecie mnie gwałtem na księdza eleganta wystrychnąć, a tu już ja nim być nie potrafię...