Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

robiliście w Romaszówce?... Jeździłeś słyszę z Olesiem?
— Pan Aleksander był tak łaskaw, że mi sobie towarzyszyć kazał — rzekłem.
— No! ale cóż? jak? rozpowiedz-no mi wszystko, jakże to było?
— Jeździliśmy zapraszać sędziego na jutrzejsze polowanie.
— A! no to dobrze, ale cóż? — wyszła ta panna Konstancja?
— Wyszła.
— Oleś z nią gadał?
— Rozmawiał...
— To słyszę wesołe dziewczę i ładne? — spytała.
— A już to że śliczna to jak anioł.
— Patrzajże! opisz mi ją, panie Janie, jak wygląda?
— Dosyć słuszna, bardzo zręczna, oczy niebieskie, twarz miła, wesoła, figlarna, ale dobroci pełna.
Na to wszedł ksiądz Ginwiłł i głową zaczął kiwać w progu na mnie, widząc mnie z takim zapałem opisującego, co mu się zdało widać nieprzyzwoitem, ale chorążyna skinęła na niego.
— To ja się go rozpytuję o Bundrysównę.
— A! — rzekł.
— No! mów-no, mów... piękna powiadasz wesoła... blondynka?
— Tak, niezbyt jasna.
— Oczy niebieskie? duże?
— Śliczne... twarz jaką tylko na obrazach się widuje.
— A nie uważałżeś jakże ona była dla Olesia? bo to mnie wszystko widzisz obchodzi, oni tam tacy grymaśni...
— Niezmiernie owszem byli grzeczni.
— Grzeczni? ale ona?
— Śmiała się, rozmawiała.
— A Oleś w dobrym był humorze?
— Jak zwykle... mnie się zdało że w bardzo dobrem usposobieniu.
Spojrzała na księdza Ginwiłła, który milczał zadu-