Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziła od jednego do drugiego, rozpytywała, sadzała, karmiła, bawiła, niezmordowana, z uśmiechem na ustach i taką swobodą umysłu, jakby nic na sercu nie miała. Niekiedy tylko ukradkiem śledziła syna, czy też w tem licznem towarzystwie nie ożywi się i nie przybliży do kogo. Inni dworscy także za nim chodzili oczyma, ale ja nie postrzegłem nic, oprócz największej grzeczności i przybranego na ten dzień humoru.
Było u stołu osób ze sześćdziesiąt... niektórzy się porozjeżdżali zaraz do domów; bliżsi sąsiedzi zostali na nieszpory uroczyste, kilka osób było na wieczerzy, i jużeśmy nie czytali, a czas upłynął na rozmowach...
Z pałacu, jeszcze poufalszych do siebie zaprosił na herbatę i kieliszek wina Doroszeńko i mnie dla bawienia kompanii być kazał. Dostał mi się w podziale poczciwy człowieczysko, pan Adam Bundrys, najbliższy sąsiad Borowej, dziedzic Romaszówki i Horkowicz, któregobym nie wiedział czem zająć, gdyby sam niezmordowanie o polowaniach nie gadał, tak że dosyć mi było cierpliwie słuchać. Szlachcic prosty, rubaszny, twarz czerwona, wąs spuścisty, głowa łysa, mały i pękaty, widać z kościami poczciwy, ale jak mój ojciec, czujący się najszczęśliwszym u siebie i między bracią, a w pałacu nawet u chorążstwa nie na miejscu.
Pierwszy to człowiek, który zdaje mi się na naszych drogich panach poznać się nie umiał; wie on ich dobrą stronę, kocha nawet, a boi się.
— Widzisz waść, jak się zowie — począł do mnie po cichu, gdy mu węgrzyn języka rozwiązał — to panowie... ja ich znam: święci ludzie, ale grzech pierworodny we krwi, jak się zowie... jest!
— Panie sędzio — odpowiedziałem — wiem, że o drugich takich trudno podobno na świecie — jest-że w ich obejściu cokolwiek coby dumą trąciło, coby upokarzało? całem życiem zdają się prosić o przebaczenie, że im Bóg dał więcej niż drugim, a tem co mają jak się dzielą, ja wiem najlepiej. I łza mi się w oku zakręciła.