Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tu gdzie najmniejsze pragnienie chorążstwa staje się rozkazem, a wszyscy na wyprzódki lecą, żeby je spełnić, można miarkować jakby chciano chorążynie dogodzić; ale dotąd próżno pan Aleksander jeździł po sąsiedztwie, i próżno sąsiedztwo spraszają do Borowej... gdy rodzice mówią o tem, pan Aleksander odzywa się zawsze:
— Jeszcze czas, jeszcze czas... proszę mi to zostawić...
Zdaje mi się, że chorążyna daleką kuzynkę, synowięc panny Jamuntównej, sprowadziła do domu w tej myśli, słysząc o jej piękności, że może Oleś pokocha codzień ją widując, przywyknie przynajmniej... ale on ją traktuje jak dziecko i wszyscy tu mówią, że żadnego na nim nie zrobiła wrażenia.

20. sierpnia.

Pomiarkowawszy, że pieniądze dane mi przez pana Aleksandra na nic mi tu nie są potrzebne, bo wszystko mam czego dusza zapragnie, a trochę porządniejszą odzież od święta jużem sobie sprawił, wysłałem je wczoraj z listem do ojca, prosząc żeby ich użyli dla siebie. Rad jestem, że przy tej zręczności wiadomość o nich mieć będę, bo mi tamto ciężkie życie często się we snach przypomina i widzę ojca schylonego nad zagonem, ostatkiem sił pracującego na chleb razowy, matkę wzdychającą po cichu, Andzię wypatrującą promyka słonecznego, chatkę pochyloną, chude woliki nasze, i czuję że oni tam także o mnie niespokojni być muszą, gdy mnie tu aż nadto dobrze, aż mi wstyd żem swobodny i szczęśliwy.
W przeszłą niedzielę odpust mieliśmy w Borowej, i pobożnych zjechało się mnóstwo; ksiądz Ginwiłł użył mnie w wilją do przystrojenia kościoła, któryśmy ubrali w jesienne kwiaty, w wazony z oranżerji, i wyglądał prześlicznie. Całe sąsiedztwo mogłem widzieć tą razą, bo prawie wszyscy byli na obiedzie w pałacu, a choć każdej niedzieli bywa dosyć, teraz na mil pięć