Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znaczono i myślałem o tobie; bardzo mi będziesz pomocny. Zresztą nie zarzucę cię pracą zbyteczną, zostawię ci czas na własne ukształcenie, na czytanie i rozrywkę... nie powinienbyś się tu znudzić z nami... Kapitan Zbrzeski, najlepszy w świecie człowiek, pokaże ci wszystko... Potrzeba kilka dni na to, żebyś się z naszem życiem oswoił i obył... Nadewszystko proszę cię o szczerość i otwartość z nami... w każdym razie uciekaj się do mnie.
Powiedział mi to z takiem uczuciem, z taką serdecznością, że mnie całkiem za serce pochwycił; ojciec przystąpił z podziękowaniami, ale mu usta zamknięto...
— Andzi swojej toś nam ani pokazał — przerwała z wymówką chorążyna uśmiechając się i grożąc — nie chciałeś mi jej dać, niedobry człowiecze! ha! ale my o niej nie zapominamy, i pana Jamuntówna przygotowała tam dla niej maleńką odemnie pamiąteczkę... oddadzą tam ci pudełko...
Ojciec się znowu zapłonił — ale mu przerwano podziękowania, zabawiając jak kto mógł.
Nadszedł wieczór i znowu wszyscy się zebrali do salonu. Chorążyna z pończochą, panna Jamuntówna i panna Krystyna z robotami, pan Aleksander z książką, którą przewracał przy stoliku, ksiądz Ginwiłł i inni, a w dodatku ktoś z sąsiadów. Chorąży był także ale milczący jak zawsze, chodził tylko po pokoju z założonemi rękami. Kanonik panną Jamuntówną po wieczerzy siedli do marjasza, ja patrzałem daleka i rozmawiałem z panem Doroszeńką, który mnie wziął wyraźnie pod swoją opiekę, i obiecał objaśnić co tu jeszcze dla mnie niepojętego i niezrozumiałego w tem życiu tak nowem, a tak spokojnem i wesoło płynącem.
Ojciec poszedł nocować do pana Doroszeńki, do którego stajni konie jego sprowadzono rano jeszcze, ja z nim także, bo miał odjeżdżać raniuteńko turbując się o dom i posiewy, które czas było zaczynać. Spędziliśmy jeszcze kilka godzin na gawędzie, a pan porucznik opowiadał nam o Jamuntach, co dla mnie najciekawsza. Ojciec choć ich zna dawno, nigdy się jednak