Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyc — ale raz jeszcze, czy nie mógłbym odradzić podróży tej?
— Nie! — sucho odezwała się księżna.
Nie wypadało się pytać, bo toby już było wścibstwem i niegrzecznością. Stary elegant się ukłonił.
— Dla kogo mam wziąć paszporty? — zapytał posłusznie.
— Dla mnie... Czy można ogólnie wyrazić: z dworem?
— Tak bywało — rzekł podczaszyc — dziś wątpię, wymagają imion i nazwisk towarzyszących osób... koniecznie.
— A więc... ja je panu dam.
To mówiąc, zatrzymała się księżna i powstała.
— Czy zaraz?
— Toby było najlepiej.
Wojewodzina wyszła żywo i zabawiła długą chwilę w swych pokojach. Podczaszyc tymczasem rozmyślał o zjawisku i łamał głowę nad powodem podróży. Przyszło mu nawet na myśl, że, mimo zapewnień wojewodziny, mogła jechać starać się o uwolnienie Ignacego Potockiego, Niemcewicza, Kościuszki... tylko nie Kapostasa... Ruszył ramionami...
— Nie chce mi powiedzieć! to mniejsza! ale ją jednak jeszcze zagadnę! tak! muszę.
Wojewodzina powróciła z kartką w ręku... widocznie zafrasowana.
— A więc — rzekła — jadę ja... jedzie ze mną... rezydentka pani Helena...
Tu jej głosu zabrakło, zarumieniła się, musiała usiąść i, spuściwszy głowę na papier, wyczytała:
— Helena... Swobodowa.
— Jak? jak? — zapytał zapisujący w pugilaresie podczaszyc — Swobodowa, cudzoziemka.
— Czeszka... — cichym głosem dodała księżna. — Moja służąca Maryanna... i stary kamerdyner — wyrzekła pośpiesznie, chowając papier.
— Czeszka? — zapytał podczaszyc — ale jeśli tak jest, to powinna mieć paszport austryacki.
— Nie ma go, bo się urodziła i wychowała w Pol-