Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą wszyscy w miasteczku, że jenerałowa w nocy z drugą kobietą uciekała na prostej chłopskiej furmance ku lasom. Jej ucieczka z zamkowemi sprawami nie ma najmniejszej styczności. Na to się zaradzi.
Wczorajsza przygoda w lochu już się zatarła... ludzie, którzy byli świadkami, odesłani do dóbr ukrainnych, na Śląsk, każdy z osobna, i wiedzą dobrze, że im gęby otworzyć nie wolno.
Doktór popatrzał na Krajskiego, oddychał wolniej, zniżył głos nieco.
— No, mówmy otwarcie — rzekł — wiecie, że ze mną nie powinniście robić tajemnic, przyłożyłem rękę do tego, co się stało... nie kłamcie przede mną... księżna wojewodzina z jenerałową muszą tu jeszcze gdzieś w zamku być ukryte. Jużcić pewnie nocą nie uciekały.
Krajski szarpnął się za wąs.
— Jako żywo — odparł szybko — jako żywo, tu ich niema już od wczoraj, ręczę panu za to. Gdzie są, o tem powiedzieć nie mogę, (poprawił się) bo, prawdę rzekłszy, ja nie wiem, dalipan nie wiem, ale ręczę, iż wczoraj wieczorem opuściły zamek.
— Zresztą, muszę panu wytłómaczyć się — dorzucił Krajski — iż zamek ten należy wprawdzie do blizkich krewnych księżny wojewodziny, ale my jej prawie nie znaliśmy. Spełniło się rozkazy pana kasztelana... a dalej, to już do nas nie należy. Obcy jesteśmy tym sprawom... Zamek zwykle pusty, nikt na nim od dawna nie mieszka, oprócz mnie, który się tu męczę, jak w klasztorze... bo to straszna pustka... a... — tu Krajski, ogromny drab rycersko wyglądający, przeżegnał się prędko — a prawdę rzekłszy, nie bardzo nawet w niej spokojnie.
— Dlaczego? — spytał doktór.
— Duchy chodzą i przeszkadzają po nocach — cicho odparł rządca.
Müller nie od razu zrozumiał o co chodziło, a potem śmiać się zaczął i ruszać ramionami pogardliwie.
— Co dziwnego — dodał rządca — wczoraj pochowaliśmy trzy trupy nad stawem, a kto może wiedzieć, ile tu podobnych historyi z nieboszczykami się