przyćmił jej piękność, wojewoda pozostał około niej czujnym, troskliwym o każdy krok jej stróżem, choć grzecznym i nadskakującym. Dom teraz otwierał się rzadziej, występowano wówczas z przepychem wielkim, zresztą całe życie było zabijająco jednostajne.
Rano księżna jejmość jeździła poszóstnie z dwoma dworzanami do kościoła, a dwóch lokai niosło za nią poduszkę i książki; po powrocie przyjmowała odwiedzających, lub rzadkie oddawała wizyty, otoczona dworem i służbą w przepysznej liberyi herbownej; na obiad bywało zwykle parę zaproszonych osób, co małżonków uwalniało od kłopotliwej samotności we dwoje, której zdawali się chętnie unikać... na ostatek wieczorem przychodziło kilka osób, albo wojewodzina osobno, on osobno, spędzali kilka godzin u znajomych lub krewnych.
Tryb ten niezmienny, rzadkim ulegający wyjątkom, stawał się jeszcze surowszym, gdy wojewoda wyjeżdżał na wieś, lub na dłuższą wycieczkę jaką za granicę, co się parę razy trafiło. Naówczas księżna wojewodzina zamykała się, nie przyjmowała prawie nikogo, nie jeździła nawet do kościoła, a staruszek kapelan za osobnym indultem w sali wielkiej mszę świętą codziennie dla niej i dworu odprawiał. Ogród obszerny, obmurowany jak klasztorny, starczył do przechadzki. Ks. wojewoda należał pozornie do stronnictwa królewskiego, jednakże, choć grzeczny dla Rosyan, nie wdawał się z nimi w żadne konszachty. Napróżno próbowali z kolei wszyscy ambasadorowie pozyskać go sobie i zrobić zeń czynne narzędzie intryg politycznych: zbywał ich tem, że się do robót podobnych nie czuje powołanym. Nie wdawał się on w żadne dworskie intrygi i frymarki dyplomatyczne, bywał wszędzie, nie wiązał się z nikim; ulubionem jego zajęciem było... robienie złota i szukanie kamienia filozoficznego. Namiętność tę z Włoch przywiózł z sobą, chwyciwszy się jej jeszcze w młodości i nie mogąc się już jej pozbyć, choć się trochę z tem ukrywał, aby sceptycy się zeń nie naśmiewali. Część większą dnia spędzał w gabinecie i pracowni, sam na sam ze swemi książkami, retortami i tyglami. Cagliostro zwierzył mu był odrobinę jakiejś tajemnicy wielkiego dzieła, którą on starał się usilnie dopełnić, będąc zawsze niezmiernie blizkim od-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/110
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.