Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwnie. — Trzebaż się zaklinać, iż twe rozkazy zostaną spełnione?
Królowa oparła się na rączce, może, aby ją na uwielbienie gościa wystawić, twarzyczka jej powlokła się smutkiem.
— Ja dla pułkownika nie mam sekretów — rzekła — zresztą, na coby się to zdało? Pan wiesz wszystko a wszystko, co się dzieje w mieście, lepiej niż ktokolwiekbądź inny.
Pułkownik palce położył na ustach i szepnął:
— Tst!
Pochyliła się, patrząc mu w oczy, królowa.
— Pułkowniku, zaklinam cię... niech to zostanie między nami. Byłam wczoraj na reducie. A! mój Boże, po co mnie tam moja ciekawość zapędziła? Ale któż się tego mógł spodziewać? Hrabia W. mi towarzyszył, powóz był najęty.
— Ale ja to wszystko wiem — przerwał pułkownik.
— No więc i to wiesz może, jaka mnie tam awania spotkała.
Ręce znów się załamały.
Pułkownik głową dał znak potakujący. Dwie łzy zbiegły z powiek Loisce, ale to były nie perły boleści, tylko dwa owoce gniewu!
— Na Boga, mój dobry, kochany, jedyny pułkowniku, dla mnie to uczyń... będę ci wdzięczną.
Tu rumieniec zdradliwy oblał jej twarz i więcej niż słowa powiedział. Zająknęła się.
— Kto jest ten łotr niepoczciwy, ten rozbójnik, ten Barani kożuszek?