Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brny, łagodny zmieniając nagle, zawołała, naśladując ton lokaja, oznajmującego, iż dano do stołu.
— Panowie! ostrygi na półmiskach!
To mówiąc, gdy gracze zatopieni w kartach nie spieszyli wstawać, dała rękę staroście i poszła z nim do jadalni.
— Nie będziemy na nich czekali — rzekła.
Hrabia Teofil, znany ze swego na ostrygi łakomstwa, i Tytus głodny poszli za gospodynią. Z graczów tylko dwóch szczęśliwych wstało.
Starosta był upojony.
Spoglądający nań Tytus widział, jakie na nim gospodyni czyniła wrażenie. Nie można było zaręczyć, czy między nim a piękną Loiską porozumiewania się wejrzeniami jakiemiś nie było.
Nim hrabia W., dokończywszy talii, przyszedł do stołu, gospodyni, z wielkiem podziwieniem starosty, odezwała się głośno, tonem najdoskonalej obojętnymi.
— Panie Tytusie, czy ja się mylę?... Zdaje mi się, że — ale tak — dziś reduta u Marwaniego. Kto był na reducie?
Nastąpiła chwila namysłu.
— My z niej właśnie wracamy — rzekł hrabia, który drugi już tuzin ostryg pochłaniał.
— A! a! i nic mi panowie nie mówicie? — zawołała Loiska. — Ja, chociaż tych brudnych zbiegowisk nie cierpię i nigdy nie bywam na nich, przyznam się, że panom zazdroszczę tego, iż bezkarnie się w tłum wmieszać możecie. Doprawdy, to musi być zabawne!
— Dziś niezbyt wesoło się bawiono — prze-