Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zniknięcie Loiski, która w ostatnich czasach niewiele osób przyjmowała i dom miała prawie zamknięty, niewielkie zrobiło wrażenie. Hrabia W. tylko, choć u niej grać i bywać przestał, tęsknił za nią i dopytywał się pilno, co się z nią stało. Nikt mu o niej nic powiedzieć nie umiał. Słabość jego dla pięknej Loiski była jedną z tych fantazyj podstarzałych ludzi, którzy do młodych istot przywiązują się, jak do dzieci.
Żal mu jej było. Zatarło się jednak wspomnienie prawie, gdy jednego ranka kamerdyner z dosyć tajemniczą miną przyszedł mu oznajmić na ucho, że jakaś pani, której twarzy dojrzeć nie było podobna, bardzo gwałtownie dopomina się o chwilkę rozmowy na osobności.
Ponieważ hrabia W. słynął z tego, iż zawsze miał sporo gotówki, a nawet najwyżej położone wówczas panie często go o pożyczkę potajemnie prosiły, bo demon gry je pętał — gospodarz nie mógł odmówić posłuchania i naprędce wdziawszy suknię, wyszedł do gabinetu.
Na pierwszy rzut oka poznał we wchodzącej kobietę młodą, a gdy twarz odsłoniła, wykrzyknął radośnie, widząc Loiskę. Była blada, smutna i na twarzy tęsknotę niosła i cierpienie.
Drżąca, musiała usiąść, tak zmieszana była i strwożona. W rękach cisnęła pudełko jakieś i konwulsyjnie je w nich przewracała.
— Hrabio — odezwała się — przychodzę prosić o łaskę jednę. Byłeś mi przyjacielem, a co więcej,