Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rękę i, choć mu się wyrywała, począł prowadzić, wołając głośno:
— Proszę puścić wolno! Miejsca, panowie!
— Do domu, do domu! — nalegała Zelska na podkomorzego, który zajęty nogami swemi i trudnościami pochodu, nic nie słyszał.
— Tak, powracaj do domu! — począł Kożuszek — i z domu natychmiast precz! precz! w lasy... gdzieby cię ludzie nie widzieli, abyś poczciwego imienia na hańbę tu nie włóczyła!
Puścił ją nareszcie Barani kożuszek i nie ścigał już dalej, a zaledwie stanął, otoczyła go ciżba, poczynając zaczepiać i domagając się, aby jej coś prawił.
Ale stary stał znękany; głowę opuściwszy, na kiju się sparł i choć go szarpano i zaczepiano, nie odezwał się ani słowa.
Wkrótce potem, rozepchnąwszy zastępujących mu drogę, powoli wyszedł z sali i wydobył się na podwórze.
Juliaszek, który, jak zawsze, stał z latarką, postrzegłszy go, natychmiast nadbiegł, ale niezmiernie zdziwiony. Zdawał się własnym oczom nie wierzyć, oglądał go dookoła.
— Jak Boga kocham! Pan to, czy nie pan? Barani kożuszek, czy Kożuszek barani? ozwijże się, jegomościuniu! A toć ja ten, coś mu dał dwa złote... pamiętasz? Poświecę na Krochmalną ulicę.
— Chyba mi poświeć na cmentarz — odparł stary.