Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą wylany był, niby otwarty, ufny z tymi, których miał przed sobą.
— Wyście najlepsi przyjaciele moi — dokończył — wy jedni mnie rozumiecie. Lecz kochani, drodzy kolaboratorowie wielkiego dzieła: umiarkowania, wytrwałości... Wiele oszczędzać i na wiele oglądać się muszę.
I tak samo, jak przed panią krakowską, ręce szeroko rozłożył i westchnął:
— Całą duszą jestem z wami!






W pałacu Radziwiłłowskim była raduta dnia tego, a zmęczona, choć nie dająca się znużyć i niespoczywająca ani na chwilę Warszawa, już się zawczasu do niej przygotowywała.
Chociaż dnia nie było jednego, aby gdzieś jakaś wieczerza, obiad, asamble, bal, zabawa nie pociągały tego towarzystwa zawsze i wszędzie się okazującego, choć oprócz tego męzkie uczty na Woli często posłów wstrzymywały, tak, że późno się na posiedzenia sejmowe zbierali, choć panie, oprócz innych dystrakcyj, po cały dniach przesiadywały na galeryach czasu rozpraw i ubrane w kolory biały z pąsowym, gorący udział oklaskami i okrzykami brały w naradach — jednakże reduta była pożądaną.
Tu wszyscy byli swobodni, na neutralnym gruncie; tu wiele par, co się gdzieindziej zbliżyć do siebie nie mogły, spotykało się pod maskami. Intrygowano się i zawiązywano stosunki, robiono znajomości, bawiono się doskonale, choć nie zawsze w do-