Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Król rozpostarł ręce.
— Za daleko już zaszliśmy, potrzeba eksperyment doprowadzić do końca — rzekł.
— Byleby go potem za drogo nie przyszło opłacić — dodała siostra królewska.
— Proszę was, o tem wszystkiem ani słowa — odezwał się król, zwrócony ku generałowi także. — Z hetmanem, nie dając mu poznać, iż wiem o tem, widzieć się postaram
Zamilkli wszyscy smutni jakoś, a po chwili król począł w sposobie monologu:
— Wszystkich mych dawnych, najlepszych przyjaciół, poczynając od Semiramidy, naraziłem sobie.. wszystkich! Nikt z nich nie rozumie twardej konieczności, której ulegam, wsrętu, jaki mam do tych nowatorow i do całej ich nieszczęśliwej roboty.
— Ale wasza królewska mość mógłbyś, opierając się na tych dawnych a wypróbowanych przyjaciołach, oprzeć się tej klice.
Król się uśmiechnął.
— Radbym, ażebyście byli na mojem miejscu! — westchnął — przekonalibyście się, że panem swej woli nie jestem.
Gdy to mówili, Ryx już zaglądał, coś szepcząc. Słychać było wymówione przez niego imię Ignacego Potockiego i podkanclerzego. Pani krakowska z Mniszkową wstały zachmurzone, szybko się przenosząc do gabinetu, którego drzwi zawarły za sobą; Komarzewski drugiemi wyniósł się do sali.
Z twarzy króla zszedł na rozkaz wyraz chmurny i pełen troski; zwykły uśmiech zarysował się na