Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Loiska przyjaciół matki przyjmować nie chciała. Sprzeczki trwały po całych dniach, aż w końcu Zelska, znalazłszy sobie i protektorów i mieszkanie osobne, jednego dnia, po burzy strasznej, wyniosła się od córki.
Loiska odetchnęła: była teraz swobodną. Zmieniła zupełnie tryb życia. Przyjmowała, zmuszona dawnemi stosunkami, hetmana i jego spiskowych; ale zresztą unikała towarzystwa, przestała zapraszać na wieczerze. Starosta przesiadywał u niej po dniach całych.
Tytus nie mylił się może, widząc w tym stosunku niebezpieczeństwo dla niego. Cóż może być dla młodego niebezpieczniejszem nad prawdziwe przywiązanie kobiety pięknej, namiętnej, a zepsutej, gdy namiętność ta jest w niej pierwszą, nieudaną, a nic jej szranków nie zakreśla?...
Zimna owa i gwałtowna razem Loiska, dla niego stała się czułą, powolną, posłuszną niemal.
Starosta zapomniał o przyszłości, o obowiązkach położenia, o nieuchronnym smutnym końcu tego snu uroczego — oddał mu się cały.
Znajdował w tej kobiecie wszystko, o czem mógł marzyć tylko... Pod wpływem jego szlachetnego charakteru i młodzieńczego zapału Loiska nawet zmieniła przekonania, opinię o ludziach. Dawni przyjaciele z tego obozu, który jej za narzędzie używał, stali się dla niej nienawistnymi; chciała się ich pozbyć, zerwać z nimi. Gotową była służyć ideom starosty.
Lecz z przyszłością tak zerwać trudno! Każda